|
www.armagedonuczas.fora.pl NIEZNANY ŚWIAT,PRZEPOWIEDNIE.PIĄTE SŁOŃCE,ROK 2012,REINKARNACJA, KONSPIRACJA,MEDYCYNA ALTERNATYWNA, ENERGIE ITP.
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Tadeo
Administrator
Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 1:51, 26 Lut 2011 Temat postu: Skąd się wzieli Indianie i Odkrycie Ameryki |
|
|
"Jedno wszakże jest pewne ponad wszelką wątpliwość: człowiek nie pochodzi z Ameryki. Jeszcze 30 tysięcy lat temu ten ogromny kontynent był zupełnie bezludny! Tak więc rodzaj ludzki pojawił się w Azji.
Stamtąd w każdym razie rozpoczęła się jego ekspansja. Z Azji przybywały następujące po sobie migracje, które zaludniły amerykańskie pustkowie. Rozpoczęły się one przed 30 tysiącami lat i rozłożone w czasie trwały przez 20 tysięcy lat." (L. R. Mougier)
Pierwsi Amerykanie mieli więc w ślad za mamutami, na które polowali, pokonać w czasie epoki lodowej obszar obecnej Cieśniny Beringa oddzielającej Kamczatkę od Alaski, który wówczas był suchym lądem. Co w tym takiego tajemniczego, co upoważniałoby do umieszczenia artykułu o pochodzeniu Indian w "Strefie Mroku"?
Teorię zasiedlenia Ameryki pomostem lądowym przez Cieśninę Beringa opracował Ales Hrdlicka, amerykański uczony czeskiego pochodzenia. Oszacował on wiek najstarszych Indian na mniej niż 10 tysięcy lat. Doszedł on ponadto do wniosku, że Amerykę zasiedliła niewielka grupka myśliwych, dlatego wszyscy Indianie są do siebie podobni, wszyscy mają grupą krwi zero. Teoria ta obowiązuje w nauce do dzisiaj, niestety argumenty wysuwane na jej poparcie dawno już straciły swoją aktualność. Należałoby być może zrewidować samą teorię, skoro nie ma właściwie argumentów na jej poparcie.
Przodkowie niektórych Indian, może nawet większości, pewnie przebyli Cieśninę Beringa tak, jak tego chciał Hrdlicka. Dowodem na to jest chociażby odległe podobieństwo języków niektórych plemion indiańskich do języków ludów Azji. Apacze i Kaczynowie (znani z wytwarzania lalek mających niby wyobrażać kosmitów) mówią językami przypominającymi tybetański i birmański, Czarne Stopy, Algonkini, Czejeni, a zwłaszcza Indianie Wakash z Vancouveru mają języki podobne do tureckiego czy mongolskiego. Ciekawe jednak, że języki kalifornijskich i meksykańskich plemion Hokan, Washo czy Pomo są spokrewnione z językami Malajów i wysp Polinezji. Czyżby te grupy Indian przywędrowały do Ameryki inną drogą, przez Oceanię?
Pierwsi Amerykanie mieli zasiedlać powoli kontynent wzdłuż zachodniego wybrzeża. Ponoć około przełomu er, 2000 lat temu, wreszcie plemiona Jahganów i Alkalufów osiągają południowy kraniec Ameryki - Ziemię Ognistą. Co na to archeolodzy? Oto na Alasce odkryto znaleziska sprzed 11-13 tysięcy lat (co i tak przekracza znacznie granicę czasową wyznaczoną przez Hrdlickę), w Pensylwanii sprzed 19 tysięcy lat, w Nowym Meksyku (Orogrande) sprzed 28 tysięcy lat, w Peru (Pikimachay) sprzed 22 tysięcy lat, a z Chile (Monte Verde) sprzed 33 tysięcy lat. Zauważmy, że im dalej na południe, tym znaleziska starsze. Czyżby zasiedlenie Ameryki szło nie od północy, lecz od południa? Jeśli tak to skąd, z Antarktydy??? Z zatopionego kontynentu na Oceanie Spokojnym???
Ostatnio dokonano szeregu nowych odkryć, które już zupełnie zaciemniają obraz zaludniania Ameryki. I tak w Kalifornii (Santa Rosa Island, Calico Hills i Del Mar) odkryto ślady bytności człowieka sprzed 40 - 48 tys. lat, a w płn. Jukonie (Old Crow) sprzed 40 tysięcy lat. Potwierdzałoby to teorię zasiedlenia od północy. Dwa dalsze niepewne ślady, jeden z Kanady (Taber), drugi z Brazylii (Boqueirao da Pedra Furada) mają pochodzić sprzed 50 tysięcy lat! Jedno, co wiemy: zasiedlenie Ameryki odbyło się o wiele wcześniej niż przypuszczał Hrdlicka, a przemieszczanie się Indian wcale nie odbywało się przez całe tysiąclecia, skoro najstarsze ich ślady znajdujemy jednocześnie w Kanadzie i Brazylii.
Wbrew przypuszczeniom twórcy teorii zasiedlenia Ameryki od północy, Indianie nie są znów tacy bardzo podobni do siebie. Wyróżnia się wśród nich wiele typów antropologicznych, istnieją nawet 'biali Indianie', bardziej przypominający rasę europejską niż mongolską (Indian uważa się za przedstawicieli rasy żółtej, czyli za Mongoloidów). O nich mówią kroniki z czasu konkwisty, dziś można ich spotkać w Amazonii (Majorumowie) oraz w Araukanii i Los Lagos w Chile (Mapuche). Większość Indian z plemienia Czarnych Stóp ma krew grupy A, a w mumiach z Peru znaleziono wszystkie cztery grupy krwi.
Niektórzy uczeni próbują pogodzić teorię Hrdlicki z faktem zróżnicowania Indian i twierdzą, że jest ono wynikiem przystosowania do życia w różnych klimatach Ameryki. Wynikałoby z tego, że im bardziej cofniemy się w czasie, tym bardziej Indianie powinni być do siebie podobni. Czy tak właśnie jest?
Olmekowie byli twórcami najstarszej znanej z grona wielkich cywilizacji prekolumbijskiej Ameryki. Ich kultura rozwijała się w Meksyku. Jej powstanie datuje się na schyłek II tysiąclecia p.n.e, a upadek na koniec I tysiąclecia n.e., trwała więc 2000 lat. Najbardziej znanym elementem ich kultury są ogromne kamienne rzeźby głów, ważące do 40 ton i mierzące nawet ponad 2.5 metra wysokości. Nie byłoby w tym jeszcze nic nadzwyczajnego, tylko, że wyrzeźbione twarze mają wyraźne cechy negroidalne! Podobnie spłaszczone nosy i wydatne wargi spotykamy wśród Murzynów Czarnej Afryki, ale w żadnym wypadku wśród Indian! Uczeni wymyślali różne teorie próbujące zanegować to podobieństwo. Aż wreszcie zbadali olmeckie szkielety. Okazało się, że najdawniejsi Olmekowie mieli wyraźne cechy Murzynów. Z upływem czasu udział elementów negroidalnych w ich czaszkach stopniowo malał. Odkryto też, że pierwsi Olmekowie mieli sporo cech rasy białej, jednak one też zanikały w ciągu wieków, choć wolniej. A więc im dalej cofniemy się w czasie, tym mniej różni Indianie będą podobni do siebie, wbrew twierdzeniom niektórych uczonych.
Czyżby twórcami olmeckiej cywilizacji byli przybysze z Kartaginy lub z celto-iberyjskiej Hiszpanii wraz ze swoimi czarnymi niewolnikami? Najpierw zaniknęły cech mających niższy status społeczny Murzynów, dopiero zaś po upływie kolejnych stuleci biali kolonizatorzy (Fenicjanie, Iberowie, Iberoceltowie) rozpłynęli się w masie indiańskiej mongoloidalnej ludności - czyż ta teoria nie zgadza się z ustaleniami antropologów?
Teorię pochodzenia Olmeków od Fenicjan i Murzynów być może należałoby omówić w innym artykule, poświęconemu odkrywaniu Ameryki, gdyby nie fakt, że z osiągnięć cywilizacji Olmeków czerpały wszystkie późniejsze cywilizacje Meksyku (Majowie, Toltekowie, Aztekowie i inni). Wiele wskazuje na to, że transatlantyckie podróże Fenicjan, Iberów i Celtów nie miały charakteru wypraw odkrywczych, ale raczej kolonizacji. To ich przypuszczalni potomkowie, Olmekowie, zapoczątkowali rozwój sztuki, rzemiosła i organizacji społecznej, stworzyli kalendarz oraz wymyślili pismo obrazkowe przejęte później przez Majów. Możliwe, że oddziałali także na rozwój cywilizacji indiańskich w Ameryce Południowej. Chyba jest więc słuszne omawiać problem ich pochodzenia razem z problemem pochodzenia Indian.
Tu trzeba dla ścisłości zaznaczyć dwie sprawy. Po pierwsze, choć kultura olmecka pojawia się dosyć nagle, ma wiele powiązań z prymitywnymi kulturami wcześniejszymi tego obszaru. Widać to w dziedzinie uprawy roślin, produkcji i zdobnictwa ceramiki oraz form plastyki figuralnej. Trudno byłoby jednak zakładać, że naród będący syntezą kolonizatorów i tubylców przejmie wyłącznie kulturę zza oceanu. Druga uwaga dotyczy faktu, że Murzyni niewątpliwie mający udział w tworzeniu cywilizacji Olmeków wcale nie musieli być niewolnikami Kartagińczyków. Kartagina została prawdopodobnie założona w IX w p.n.e., cywilizacja Olmeków jest nieco starsza. Na początku I tysiąclecia p.n.e. w Afryce pomiędzy I a VI kataraktą Nilu przeżywa okres rozkwitu królestwo Nubii zamieszkane przez czarnoskórych Kuszytów. Kuszyci byli znakomitymi żeglarzami i z pewnością ich statki były w stanie pokonać Ocean Atlantycki. Ich władcy ingerowali w wewnętrzne sprawy Egiptu. Przejęli oni od Egipcjan sztukę budowania piramid, o czym napisałem w artykule "Paleokontakty". Rzecz ciekawa, że właśnie Olmekowie budowali pierwsze piramidy w Ameryce! Mało tego, w 1976 roku podczas badania mumii faraona Ramzesa II okazało się, że do jej konserwacji użyto tytoniu, rośliny rosnącej pierwotnie tylko w Ameryce. Ramzes II żył w latach 1301-1224 p.n.e., wtedy właśnie mogły powstawać pierwsze zręby cywilizacji Olmeków, a do Ameryki mogli wyprawiać się Nubijczycy, Kartagińczycy albo i sami Egipcjanie. Dodatkowym argumentem za przyjęciem kontaktów Olmeków z Nubią jest obecność w sztuce Ameryki Środkowej wizerunków słoni (uczeni widzą w słoniowych trąbach stylizowane dzioby papug...), które jak wiadomo w Ameryce nie występują.
Hipoteza (chyba dosyć realna) istnienia kulturowych powiązań między Egiptem, Fenicjanami (Kartaginą) i Nubią a prekolumbijską Ameryką (Olmekami) zwolennikom istnienia niegdyś wysoko rozwiniętej cywilizacji Atlantydy wybija z ręki jeden z koronnych argumentów - podobieństwo między kulturami Starego i Nowego Świata. Jeśli nawet Atlantyda istniała, nie miała żadnego związku ani z cywilizacją Egiptu, ani z cywilizacjami Indian, przede wszystkim dlatego, że Atlantyda jakoby zatonęła 10-12 tysięcy lat temu, podczas gdy Egipt rozwinął się 'zaledwie' jakieś 5-5.5 tysiąca lat temu, a cywilizacja Olmeków 3-3.5 tysiąca lat temu. Cóż robili mityczni Atlanci przez co najmniej pięć tysiącleci? Co się z nimi działo przez tak koszmarnie długi okres czasu? Jak widać, aby wyjaśnić podobieństwa kultur Egiptu i Ameryki Środkowej, nie musimy wcale szukać zatopionej Atlantydy.
W moim artykule starałem się obalić popularny pogląd głoszący, że praojczyzną wszystkich Indian była Azja i że skolonizowali oni Amerykę przeprawiając się przez Cieśninę Beringa. Nie przecząc faktowi, że na pewno przodkowie niektórych szczepów, zwłaszcza północnoamerykańskich, tą właśnie drogą przybyli na kontynent amerykański, wykazałem jednocześnie możliwość przybycia pewnych plemion do Ameryki inną drogą - przez Atlantyk lub przez wyspy Pacyfiku. Właśnie te plemiona miałyby być twórcami najbardziej rozwiniętych cywilizacji amerykańskich i dlatego nie pominąłem ich omawiając problem pochodzenia Indian.
Zasygnalizowaną tu przeze mnie możliwość zasiedlenia Ameryki poprzez Oceanię omówię szerzej w artykule "Odkrywcy Ameryki".
PS. Pisząc ten artykuł korzystałem z kilku książek:
- L.R.Nougier "W czasach Majów, Azteków i Inków..."
- A. Kondratow "Zaginione cywilizacje" - Z.Skrok "Kto odkrył Amerykę"
- I.Witkowski "Wizyty z nieba?" - K.Kowalski, Z.Krzak "Mówią tysiąclecia"
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Tadeo dnia Czw 2:01, 03 Mar 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Tadeo
Administrator
Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 2:02, 03 Mar 2011 Temat postu: |
|
|
Mianem odkrycia Ameryki popularnie określa się fakt dotarcia do tego kontynentu Krzysztofa Kolumba. W rzeczywistości ludźmi, którzy dotarli do kontynentu amerykańskiego, byli Mongoloidzi (tj. ludność rasy żółtej) przybyli z Azji. Jednak już w czasach prekolumbijskich pojawiała się tam też czasem europoidalna (tj. biała). Do Europoida mógł należeć znaleziony w 1996 w stanie Waszyngton szkielet sprzed 9000 lat, znany jako Człowiek z Kennewick (jest to obecnie kwestia sporna). Jako pierwszego przedstawiciela cywilizacji europejskiej, który dotarł do Ameryki, uznaje się Leifa Erikssona (na początku XI w.).
Udoskonalenia dokonane w pierwszej połowie XV w. w budowie statków i nawigacji morskiej, np. wynalezienie busoli magnetycznej, usprawnienie astrolabium do ustalania szerokości geograficznej, zwiększyły znacznie zasięg i możliwości transportowe żeglugi morskiej. Rozpoczęła się era podróży oceanicznych do coraz dalszych krajów i lądów, dotąd Europejczykom nieznanych. Pionierską rolę w tej dziedzinie w XV w. odegrały zwłaszcza Portugalia i Hiszpania. Władcy obu iberyjskich krajów organizowali i współfinansowali dalekomorskie ekspedycje w nadziei i z zamiarem opanowania nowych terytoriów dla gospodarczego ich wykorzystania.
Jednym z wielkich celów, rozpalających wyobraźnię ówczesnych ludzi, było dotarcie do Indii, by uzyskać tam cenne przyprawy korzenne, głównie pieprz, goździki i wanilię oraz szlachetne metale. Takim celem kierował się podróżnik portugalski Bartolomeu Dias, który w 1488 r., jako pierwszy Europejczyk, dotarł na swej karaweli na Ocean Indyjski, opływając Przylądek Dobrej Nadziei na południowym skraju kontynentu afrykańskiego. Dziesięć lat później, w 1498 r., kolejna wyprawa czterech statków portugalskich, kierowana przez Vasco da Gamę, opłynąwszy Afrykę, jako pierwsza wyprawa europejska dotarła do południowych wybrzeży Półwyspu Indyjskiego.
Zadanie dotarcia do Indii postawił przed sobą żeglarz genueński Krzysztof Kolumb, lecz zamierzał płynąć przez Ocean Atlantycki w kierunku zachodnim. Przyjął bowiem w oparciu o dzieło greckiego geografa Ptolemeusza, udostępnione mu m.in. przez brata Bartolomeo, posiadającego w Lizbonie drukarnię map, że Ziemia jest kulista. Po wielu zabiegach i latach udało mu się przekonać hiszpańską królową Izabelę Kastylijską do sfinansowania jego idei i 3 sierpnia 1492 r. poprowadził ekspedycję trzech, starannie przygotowanych i zaopatrzonych, karawel w dziewiczy rejs przez Atlantyk.
12 października trzy statki, z flagową „Santa Marią” na czele, dotarły do brzegów wyspy San Salvador w archipelagu Bahama, którą uznano za jedną z wysp japońskich. Po opłynięciu kilku innych wysp, w tym Kuby i Haiti w archipelagu Wielkich Antyli, Kolumb powrócił do Hiszpanii, gdzie w Barcelonie przyjęty został z wielką fetą. Zorganizował potem jeszcze 3 dalsze podróże ekspedycyjne. Dwie ostatnie dotarły do wybrzeży Wenezueli oraz Hondurasu i Panamy, które według odkrywców miały być kontynentem azjatyckim. Dopiero podróżujący do Ameryki Południowej 20 lat później żeglarz florencki Amerigo Vespucci stwierdził jako pierwszy, że odkryte przez Kolumba lądy to nie Japonia i inne części Azji, lecz nowy, nieznany dotąd kontynent. Nazwano go od jego imienia Ameryką.
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Tadeo
Administrator
Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 1:15, 10 Mar 2011 Temat postu: |
|
|
Grzegorz Jagodziński
Pierwsi ludzie w Ameryce
Niektóre dane zawarte w tym artykule zaczerpnięto z tekstu Pierwsi odkrywcy Ameryki pióra Waldemara Wieszyńskiego.
Z badań genetycznych, pomimo pewnej ich ułomności, wynika data powstania gatunku ludzkiego, a dokładniej czas, w którym istniał wspólny przodek wszystkich dziś istniejących ludzi. Udało się ustalić, że data ta zawiera się w przedziale 100–200 tysięcy lat. Nie wynika ona bynajmniej tylko z badań nad zmiennością genetyczną, ale udało się ją powiązać ze znaleziskami archeologicznymi, badaniami klimatycznymi itd.
Według scenariusza zwanego „pożegnaniem z Afryką”, około roku 80 000 p.n.e. pewne grupy ludzkie przekroczyły Bab el-Mandeb. Co prawda, inne grupy dotarły na Bliski Wschód nieco wcześniej, ale jak się wydaje, nie udało im się przetrwać. Wszyscy ludzie mieszkający poza Afryką mają natomiast wspólnego przodka, który około 80 000 lat temu żył w południowej Arabii. Wśród tej grupy znaleźli się też z dużą pewnością przodkowie wszystkich grup Indian. Niestety, drogi, jakimi docierali do Nowego Świata, a zwłaszcza chronologia ich wędrówki, owiane są mgłą tajemnicy.
W ciągu następujących 20 tysięcy lat doszło do migracji głównie w kierunku wschodnim, w wyniku czego ludzie znaleźli się w Australii. Przyczyny klimatyczne (susza uniemożliwiająca egzystencję na Pustyni Arabskiej) sprawiły, że rejon Bliskiego Wschodu został (ponownie) zasiedlony przez ludzi nieco później, może 50 tysięcy lat temu. Pewna fala osadnictwa dotarła także na północny wschód, w okolice Jeziora Bajkał. Prawdopodobnie te trzy rejony (Bliski Wschód + może Kaukaz, Syberia i Australia) stały się jądrami osadnictwa, w których doszło do ukształtowania się cech antropologicznych, określanych też jako cechy rasowe. Mamy rzecz jasna dowody, że ludzie wciąż krzyżowali się między sobą. Jednak fakt, że dziś mamy zróżnicowanie rasowe (którego nie zawsze można wytłumaczyć względami klimatycznymi, bo np. rasa „żółta” czyli mongoloidalna wykazuje przystosowania do życia na przedpolach lodowca, a mimo to zamieszkuje też tereny równikowe), świadczy dobitnie o tym, że w ciągu naszej historii doszło do powstania kilku centrów osadnictwa stanowiących układy przymknięte, tj. takich, że krzyżowanie zachodziło głównie wewnątrz nich.
Australia została skolonizowana, jak wskazują najnowsze odkrycia, już 60 tysięcy lat temu. Ponieważ nigdy nie była ona połączona pomostem lądowym z Azją, ludzie musieli dostać się tam na jakichś „jednostkach pływających”, dzięki którym udało się im przebyć około 100–150 km morza. Mówi się przy tym o przynajmniej dwóch falach osadniczych (Tasmańczycy byli przecież wyraźnie różni od australijskich Aborygenów), w każdym razie ludzie już wtedy posiedli umiejętność przebywania akwenów o sporej szerokości, takim lub innym sposobem. Nie ma zatem absolutnie żadnych przeszkód, aby założyć, że także zasiedlenie Ameryki odbywało się już w podobnym okresie.
Hrdlička, który twierdził, że pierwsi ludzie w Ameryce zjawili się jakieś 10 tysięcy lat temu (czyli około roku 8000 p.n.e.) w postaci jednej fali emigrantów znad Jeziora Bajkał, powinien już odejść niemal zupełnie w zapomnienie. Dziś znane są stanowiska o wysokich datowaniach, które tezie Hrdlički przeczą wyraźnie. Oto niektóre z nich:
* Boqueirao de Pedra Furada, Brazylia, 50 000 lat temu,
* Taber, Alberta, Kanada (szkielet dziecka), 40 000,
* American Falls, Idaho, 38 000,
* Lewisville, Teksas, 38 000,
* Complexe Hughes, płn.-zach. Kanada, 34 000,
* Monte Verde, Chile, 33 000,
* Orogrande, Nowy Meksyk, 28 000 lat temu.
Są naukowcy przeczący autentyczności tych znalezisk. I gdyby rzecz dotyczyła jednego stanowiska, należałoby im uwierzyć. Niektóre przynajmniej ze znalezisk o tak wysokich datach wyglądają jednak naprawdę wiarygodnie. Poza tym nie powinno wcale dziwić takie ich datowanie, bo przecież zgadza się ono świetnie z wynikami badań genetycznych, a także lingwistycznych, o czym poniżej. Ci, którzy nie uznają wyżej wymienionych znalezisk za autentyczne, czynią to z różnych powodów. Na przykład z powodu przekonania, że Ameryka była zasiedlona znacznie później (a więc z powodu wiary w autorytet Hrdlički). Takie uprzedzenia nie powinny w ogóle mieć miejsca w nauce… A jak twierdzi literatura przedmiotu, pewne znaleziska są odrzucane… bo odkryć dokonali Francuzi, a nie Amerykanie. To już przechodzi wszelkie pojęcie… ale niestety, nauka nie jest wolna od ideologii i polityki.
Nie przekonują natomiast rzekome znaleziska starsze niż owe 50 tysięcy lat. Po pierwsze, są one istotnie wątpliwe, po drugie rażąco nie pasują one do obrazu wynikającego z innych badań. A skoro nie da się ich dopasować do żadnego modelu, musiałyby one mieć niezbitą wymowę dowodową, aby poważnie się nimi zajmować. Tak jednak nie jest i dlatego uważa się ja za falsyfikaty, omyłki, a nawet mity (znaleziska te nigdy nie istniały i ktoś je wymyślił).
Teza o zasiedleniu Ameryki około 60–40 tysięcy lat temu nie jest natomiast niemożliwa do przyjęcia. W tym samym czasie ludzie zasiedlili Australię i również musieli używać do tego celu jednostek pływających. Zresztą, jak podają wiarygodne źródła, około 70 000, 32 000 i 18 000 lat temu doszło do zestalenia takiej ilości wody oceanicznej w postaci czap lądolodów, że istniał korytarz lądowy między Azją a Ameryką. Beringia, bo takim terminem ochrzczono ów zatopiony obecnie ląd, była porośnięta stepo-tundrą, a zatem stanowiła atrakcyjne miejsce do życia dla paleolitycznych łowców i zbieraczy. Godne podkreślenia jest przy tym, że w okresie Hrdlički (10 000 lat temu) Beringia najprawdopodobniej już nie istniała.
Nie wiadomo, czy podobnie dogodne warunki istniały akurat 50 czy 40 tys. lat temu, Beringia była bowiem okresowo zatapiana, a poza tym istniał okresowo na jej terenie lodowiec znakomicie utrudniający wszelkie próby migracji. Jeżeli jednak wówczas Cieśnina Beringa nie wyłaniała się w postaci lądowego przejścia, zasiedlenie Ameryki było i w takim przypadku prawdopodobne, czego dowodzi fakt kolonizacji Australii, które na pewno dokonało się drogą morską.
Ostatnio wypowiada się na ten temat jeden z wybitnych polskich archeologów1, szacując ramy czasowe istnienia Beringii na okres między 60 000 a 13 000 p.n.e. i zaznaczając, że przejście lądowe wolne od lodu istniało między 40 000 a 21 000 p.n.e. oraz ponownie krótko po 14 000 p.n.e. Biorąc pod uwagę ogólną ciekawość świata i ekspansywność gatunku ludzkiego należałoby więc raczej postawić pytanie, dlaczego syberyjscy myśliwi mieliby nie skorzystać z okazji przedostania się na kontynent amerykański z chwilą, gdy tylko pojawiła się taka możliwość, tzn. według cytowanego archeologa około roku 40 000 p.n.e., i co miałoby blokować przed migracją ówczesnych ludzi przez najbliższe 19 tysięcy lat, czyli przez cały okres istnienia wolnego od lodu pomostu lądowego między Azją a Ameryką Północną. Dopóki ktoś nie znajdzie takiej wiarygodnej przyczyny, teza o zasiedleniu Ameryki w tym właśnie przedziale czasowym będzie znacznie bardziej prawdopodobna niż teza o późnym zasiedleniu Ameryki, dopiero w wąskim przedziale czasowym około 13 500 p.n.e. Nawiasem mówiąc, data ta jest i tak wcześniejsza niż zaproponowana przez Hrdličkę.
W literaturze archeologicznej za pewne uchodzi istnienie kultury Clovis ok. 9000 p.n.e., a pewni konserwatywnie, a właściwie fanatycznie nastawieni autorzy podążający śladami Hrdički gotowi są przeczyć autentyczności wszelkich znalezisk starszych (określanych jako pre-Clovis). Tymczasem bezdyskusyjne prawo istnienia zdobyła sobie już w naukowym świecie przynajmniej jedna starsza kultura archeologiczna Ameryki Północnej, Sandia, istniejąca w okresie od 12 000 do 8000 p.n.e., a więc starsza o 3 tysiące lat. Takie datowanie zadaje kłam tezie Hrdlički i podaje w wątpliwość sens „granicy Clovis”.
Z pomocą zwolennikom wczesnego zasiedlenia Ameryki przychodzi antropologia. Wśród Indian Ameryki Południowej odnaleziono jakoby cechy antropologiczne nawiązujące do mieszkańców Australii (plemiona Botocudo), i na tej podstawie opracowano alternatywną hipotezę o kolonizacji Ameryki Południowej przez Pacyfik. Jednak łatwiej przebyć kilkadziesiąt kilometrów cieśniny na prymitywnych tratwach skleconych z pni drzew (a tym bardziej przejść przez wolny od lodu obszar suchą stopą) niż pokonać kilka tysięcy kilometrów otwartego oceanu. Jeśli więc odrzucimy niewiarygodną hipotezę istnienia Mu, kontynentu na Pacyfiku, który zatonął pod jego falami jeszcze przed wyłonieniem się Atlantydy, jedyną możliwą drogą dotarcia ludzi do Ameryki pozostanie jednak Cieśnina Beringa. Już bardziej prawdopodobne od podróży przez Pacyfik były podróże psimi zaprzęgami z Europy po obrzeżach arktycznego lodowca, jednak tego rodzaju wyprawy (sugerowane przez niektóre badania genetyczne) miały raczej miejsce w epoce znacznie bliższej współczesności.
Skoro ludzie rasy australoidalnej dotarli do Australii, mogli dotrzeć i do Ameryki. Oczywiście sama możliwość o niczym jeszcze nie przesądza. Jednak fakt opisania plemion o wyraźnych cechach australoidalnych przeczy zdecydowanie tezie Hrdlički o pojedynczej kolonizacji Ameryki i o genetycznej jedności Indian. Z punktu widzenia lingwistyki jest niemal pewne, że do Ameryki musieli dotrzeć nosiciele różnych języków, bo pokrewieństwa między różnymi rodzinami językowymi Indian nie ma praktycznie żadnego, za to znaleziono związki z różnymi grupami zewnętrznymi.
Z badań nad cechami antropologicznymi i genetycznymi Indian, a także – przede wszystkim – z badań lingwistycznych, wyłania się obraz następujący:
1) Było kilka fal zasiedlenia Ameryki, nie jedna ani nie dwie. Nieprawda, że wszyscy Indianie są niemal jednakowi i że wszystkich da się wywieść od jednego przodka, który przybył z okolic jeziora Bajkał. Na przykład pomiędzy językami Ameryki Południowej istnieją takie różnice, że muszą liczyć one sobie co najmniej 20 tysięcy lat, a może i znacznie więcej (zob. tutaj). Niektórzy twierdzą, że jeżeli w ogóle języki te są spokrewnione, to na pewno ich wspólny przodek istniał więcej niż 20 tysięcy lat temu, równie dobrze różnice mogą jednak sięgać czasów wyjścia ludzi z Afryki. Greenberg doszedł co prawda do wniosku (zob. np. tutaj), że jednak większość języków Indian łączy pewne pokrewieństwo (teza ta jest mocno kwestionowana przez specjalistów), ale nawet on podkreśla odrębność jednej z grup, mianowicie na-dene, i pod tym względem przeczy tezie Hrdlički o jednej i niezbyt dawnej fali migracyjnej.
a) Najdawniejszą falę zasiedlenia stanowią ludy Tinigua, Omurano, Nambikuara o swoistej i bardzo prymitywnej kulturze, mówiące językami rodziny guamo-chapacura i mieszkające w Brazylii. Prawdopodobnie pozostałością po tej bardzo starej fali kolonizacyjnej są też plemiona z Ziemi Ognistej i okolic: Alacaluf, Ona, Yamana.
b) Drugą falę stanowią ludy mówiące językami fyli ge-pano-karibi, mieszkające w Brazylii, ale i na Karaibach.
c) Trzecia fala to plemiona Arawak.
d) Czwartą stanowią Aymara, Quechua (wliczając Inków…), ale także Zuñi i Tarasca (z Meksyku i USA: widać tu wyraźnie kierunek migracji z północy na południe; od głównej fali oddzielają się poszczególne „odpryski”, niektórym udało się przetrwać do czasów współczesnych). Dla do tej pory wymienionych grup językowych nie znaleziono dotąd żadnych zewnętrznych powiązań.
e) Piąta fala to ludy penuti-majańskie oraz Chibcha i Tucano, zasiedlające głównie Amerykę Środkową. Wysunięto hipotezę o związkach języków penuti z uralskimi, zob. tutaj. Bardzo ciekawą tezę przedstawił John Asher Dunn. Według niego języki tsimshian (zwykle zaliczane do makrorodziny penuti) są grupą języków indoeuropejskich, a ich użytkownicy – potomkami migracji, która doprowadziła także do ukształtowania się Tocharów. Zaprezentowany przez niego materiał rzeczywiście skłania do refleksji, jednak zaliczenie grupy tsimshian do rodziny indoeuropejskiej jest chyba błędem. Natomiast widać w tej grupie wiele wyrazów, które mogą być starymi zapożyczeniami z indoeuropejskiego języka bliskiego tocharskiemu. Dowodzi to w każdym razie stosunkowo niedawnej migracji Indoeuropejczyków do Nowego Świata.
f) Kolejną falę miałyby stanowić ludy Hoka, a także Dakota (Siuksowie), Muskogi, Irokezi i Tlapanatec (USA i Meksyk). Istnieją lingwistyczne przesłanki, że języki tych ludów mają związek z językami polinezyjskimi, czy szerzej, austronezyjskimi lub wręcz austryjskimi. Związków antropologicznych z ludnością melanezyjską doszukano się również wśród plemion zamieszkujących płd. Kalifornię. Można więc zaryzykować tezę, że jakiś odłam ludów spokrewnionych z dzisiejszymi Austronezyjczykami przedostał się w dawnych czasach (rzędu 10 tysięcy lat temu lub dawniej) do Ameryki Północnej, a pozostałości jego dziedzictwa pozostały do dziś tak w sferze języka, jak i w cechach fizycznych. Być może należy wykluczyć wyprawy transoceaniczne przy pomocy tratw już w tym okresie. Warto przecież przypomnieć sobie, że historia zasiedlenia Polinezji liczy się raczej w setkach niż tysiącach lat. Ta sama siła, która wypchnęła ludy austronezyjskie z Azji Płd.-Wsch. (gdzie dziś szuka się ich krewnych wśród ludów tajskich) na Formozę (Tajwan), a następnie na Indonezję i dalej na wyspy Pacyfiku (i Oceanu Indyjskiego – Madagaskar!) mogła jednak „przepchnąć” jakąś ich grupę przez Beringię.
g) Następną falę stanowią Aztekowie, Jutowie i Szoszoni, mówiący językami rodziny uto-azteckiej.
h) Dla jeszcze następnej fali, obejmującej ludy algijskie: Wiyot, Yurok, Beothuk i Algonkinów (w tym Czejenów, Czarne Stopy i Mohikanów), a być może także szereg innych grup, doszukano się również określonych związków językowych z mieszkańcami Azji. Z językoznawczego punktu widzenia grupa ta pozostaje wewnętrznie niejednorodna (w szczególności obecnie raczej odrzuca się sugerowane kiedyś pokrewieństwo języków almosańskich obejmujących języki algonkińskie, izolat kutenai i języki mosańskie: wakash, salish, chimakuan), nie mogą więc dziwić różne i wielokierunkowe związki zewnętrzne. I tak, dopatrywano się podobieństw pomiędzy językami Wakash a językami ałtajskimi (turkijskie, mongolskie, mandżu-tunguskie, koreański i japoński) i izolowanym językiem Niwchów (Giliaków) używanym nad Amurem, a także z językami czukocko-kamczadalskimi. Niedawno pojawiła się hipoteza (sformułowana przez Szeweroszkina), że szczególne pokrewieństwo wiąże języki z grup wakash i salish z grupą awaro-ando-cezyjską języków północno-wschodnio-kaukaskich.
i) Znaleziono też o wiele silniejsze argumenty za pokrewieństwem rodziny językowej na-dene (grupy plemienne Haida, Tlingit, Eyak oraz Atapaskowie, z których najbardziej znani są Nawaho czyli Apacze – przy czym przynależność Haida do tej grupy bywa mocno kwestionowana) z językami północnokaukaskimi, a po drodze także z buruszaskim (izolowany język w zach. Himalajach), jenisejskimi (Ketowie), a prawdopodobnie też z rodziną chińsko-tybetańską. Szczególnie dobrze umotywowane wydaje się ostatnio pokrewieństwo zarówno językowe, jak i genetyczne Tlingit, Eyak, Atapasków i ludów jenisejskich. Spotykany gdzieniegdzie pogląd, że dla języków indiańskich udało się odszukać pokrewne języki w Azji, co jakoby potwierdzało hipotezę Hrdlički, polega właśnie na nieuzasadnionej generalizacji odkrycia pokrewieństwa dene-(chińsko)-kaukaskiego. A przecież ludów Na-Dene nie można identyfikować z Indianami w ogóle, bo stanowią tylko jedną z wielu grup rdzennych mieszkańców Ameryki. Należy podkreślić wyraźnie, że dla innych języków (może z wyjątkiem Penuti, Hoka, Wakash i Salish) nie udało się takich związków odnaleźć.
j) Najmłodszą falą osiedleńczą (nie licząc kolonizatorów z Europy) są Aleuci i Inuici (Eskimosi), których w Ameryce zalicza się do Indian, a u nas nie.
2) Badania grup krwi i innych cech mierzalnych (mówiąc w skrócie) pokazały, że zasiedlanie Ameryki rzeczywiście odbywało się w wielu falach, a grupy młodsze najczęściej nakładały się na starsze tak, że niewiele dawnych cech dziś pozostało. Dlatego antropologicznie Indianie sprawiają wrażenie grupy jednorodnej. Teza, że genetycy udowodnili, że wszyscy Indianie wywodzą się od jednego przodka, który przekroczył Beringię 20, a może i 10 tysięcy lat temu, jest nieprawdziwa i nieuzasadniona. Taka sugestia istotnie została postawiona, ale argumenty przytaczane na jej poparcie nie są wcale przekonujące. Wywnioskować można jedynie, że około 10 tysięcy lat temu (jak chciał tego Hrdlička) do Ameryki dotarła duża fala osadników z Azji, którzy dosłownie zalali większość Ameryki, krzyżując się z ludami (określanymi mianem Paleoindian), które były tam wcześniej i powodując, że dziś większość Indian nosi w swoich genach ich cechy.
3) Wśród Indian odnaleziono 4 odrębne główne typy antropologiczne, o których sądzi się, że nie wytworzyły się na miejscu, lecz zostały zaimportowane z Azji:
a) paleoamerykański, występujący dziś w Nowej Anglii i na „środkowym wschodzie” USA, a także w Boliwii, Paragwaju oraz w płd. Brazylii, w Argentynie i w Chile,
b) arktyczny, występujący – jak sama nazwa mówi – na Alasce i w Kanadzie, ale także w płn. Chile (!), wsch. Brazylii i środkowej Argentynie,
c) pacyficzny, występujący – znów zgodnie z nazwą – wzdłuż zach. wybrzeża całego łańcucha Kordylierów i Andów (od Alaski po Chile), ale także w kilku wyspach porozrzucanych tu i ówdzie (środkowo-wschodnie USA, wsch. Wenezuela i Gujana, Boliwia, Paragwaj, wreszcie Urugwaj i sąsiadujące tereny Brazylii i Argentyny),
d) krótkogłowy typ azjatycki – jedyny, który spotkać można niemal wszędzie, z wyjątkiem wschodnich terenów Kanady i USA oraz samego południa Ameryki Południowej.
Taki właśnie obraz zgadza się w pełni z tezą o wielofalowym zasiedlaniu Ameryki, z czego tylko ostatnia fala (za to najszerzej rozlana) ma wyraźne związki z (dzisiejszą) Azją. Oczywiście poprzednie fale ludności też przyszły z Azji, ale… o wiele wcześniej. I nie były tak ekspansywne, jak fala ostatnia.
4) W popularnej literaturze można spotkać informacje o związkach Indian z rasą białą. Są one nieco mityczne, i trudno jest dotrzeć do wiarygodnych danych. Słynne znalezisko człowieka z Kennewick (wiek 9500 lat) ma natomiast cechy Ajnów, a nie ludzi „rasy nordyckiej”. Ajnowie wykazują co prawda pewne zbieżności z Europeidami, ale raczej nie są z nimi tożsami. Niektórzy doszukują się ich podobieństwa do Weddów (Cejlon) i Papuasów. Na pewno mają niewiele wspólnego z Mongoloidami. W każdym razie około roku 7500 p.n.e. w Ameryce z całą pewnością żyli ludzie zupełnie niepodobni do dzisiejszych Indian.
5) Około roku 8000 p.n.e. pojawiają się, w Ameryce pierwsi ludzie używający ząbkowanych grotów strzał i innych wytworów zaawansowanej kultury mikrolitycznej. Wynika stąd prosty wniosek, że poprzedni mieszkańcy na pewno przyszli do Ameryki z inną falą osadniczą. Znów jest to rażąco sprzeczne z nieuzasadnioną tezą, że wspólny przodek wszystkich Indian mieszkał nad Jeziorem Bajkał. Ponadto, przynajmniej ten element indiańskiej kultury nie jest rdzennie amerykański, lecz przedostał się do Ameryki z zewnątrz wraz z jedną z kolejnych fal osiedleńczych.
6) Najstarsze szczątki ludzkie z Ameryki znajdowano w towarzystwie kości psów. Jak to się więc stało, że Indianie zasadniczo nie znali psa? O ile wiadomo, jedynymi, którzy hodowali psy, byli Inkowie. Stawia to rzecz jasna masę pytań, na które trudno znaleźć odpowiedzi. Czy pies przedostał się do Ameryki już z pierwszymi osadnikami, czy został przywleczony dopiero przez późniejsze fale migracyjne? Dlaczego nie rozpowszechnił się w Ameryce, przecież jest zwierzęciem dla człowieka użytecznym, a zwłaszcza dla myśliwych? I wreszcie: skąd pies u tajemniczych w gruncie rzeczy Inków? Są hipotezy, które wiążą Inków i psa z dotarciem do Ameryki Wikingów… Faktem jest także, że Inkowie byli traktowani przez swoich poddanych jako obcy, przybysze. Czy zatem mogło być tak, że pies dotarł do Ameryki wraz z jedną z fal kolonizatorów, a następnie z jakichś przyczyn wymarł? A gdy Wikingowie przywieźli to zwierzę ze sobą (i jeśli przywieźli…) do Winlandii, po wielu perypetiach i kilkuset latach dotarło ono do Andów wraz z tajemniczymi Inkami…
Zbyt mało jest danych, aby stworzyć tu jakąś sensowną i nie nazbyt fantastyczną hipotezę. Niemniej jednak sam problem wydaje się ciekawy i wymagający dalszych badań. A może psa przywieźli do Ameryki Polinezyjczycy?
7) Kontaktów Indian z zewnętrznymi ludami („odkrywanie Ameryki przed Kolumbem”) nie można dłużej uważać jedynie za mało wiarygodną hipotezę. Nie można też twierdzić, że kontakty te nie oddziałały na kulturę Indian, choć wpływ ten w żadnym chyba przypadku nie był dominujący, a wręcz odwrotnie, uległ przemożnym oddziaływaniom kultur lokalnych. Mamy nie poszlaki, ale dowody takich kontaktów. Niekiedy wręcz są to dowody niezbite i dlatego nie można twierdzić, że jakieś ludy co najwyżej przypadkiem dotarły na jakiejś kłodzie do Ameryki. Prawdopodobnie chodzi tu o planowe wyprawy, a także w jednym przypadku o coś, co można określić jako akcję osiedleńczą. Ograniczymy się tu do przypadków, które podważyć może jedynie ignorant lub człowiek głuchy na wymowę argumentów.
a) Zapewne około roku 1000 n.e. do Ameryki dotarli Polinezyjczycy. Przywieźli ze sobą banany i palmy kokosowe, a zabrali ze sobą do domu ziemniaki i bataty. Inaczej nie da się wyjaśnić dzisiejszego rozmieszczenia tych roślin. Poza tym wpływ obu kultur nie był znaczny, a dane o wpływie językowym są nieprzekonujące, chyba, że kontakty polinezyjsko-indiańskie doprowadziły do powstania Inków, którzy nie stanowili narodu, ale coś w rodzaju kasty rządzącej w swoim późniejszym państwie. To już jednak tylko hipoteza.
b) W mumii Ramzesa II odkryto pozostałości tytoniu i koki. Jak wiadomo rośliny te nie rosną w Egipcie. Tworzenie ad hoc hipotez, że badający zwłoki faraona badacze zanieczyścili materiał palonymi papierosami albo że jakieś rośliny zawierające nikotynę rosły kiedyś jednak w Egipcie – jest po prostu zabawne. Nikotyna odkryta w mumii faraona stanowi dowód kontaktów Egipcjan z Ameryką Południową. Może nam się to podobać lub nie, ale ktoś ze Starego Świata dopłynął w czasach Ramzesa do Ameryki i przywiózł stamtąd specyfiki cenione zapewne znacznie wyżej niż złoto, które uznano za godne użycia do zabalsamowania zwłok władcy.
c) Kamienne głowy Olmeków mają rysy negroidalne, a w sztuce Mezoameryki pojawia się element, w którym każde dziecko rozpozna trąbę słonia, zwierzęcia, o którym w czasach, gdy sztukę tę tworzono, nie mogło w Ameryce pozostać nawet blade wspomnienie. Spotyka się także przedstawienia brodatych mężczyzn z wydatnymi, haczykowatymi nosami, których na próżno by szukać wśród Indian. To rzecz jasna jeszcze nie dowody, bo niektórzy w trąbach słoni widzą dzioby papug, a negroidalne rysy olmeckich rzeźb tłumaczą właściwościami narzędzi lub materiału. Takie tłumaczenia są tak bardzo naciągane, że nie można ich po prostu zaakceptować. Gdzie jednak dowód? Otóż wśród najstarszych szczątków Olmeków około 15% zidentyfikowano jako Murzynów afrykańskich, a 30% jako przedstawicieli rasy białej, być może Semitów. I nie dokonał tych pomiarów jakiś fantasta, ale polski profesor antropologii Wierciński.
Gdyby stwierdzono istnienie tylko jednego z tych faktów, być może należałoby stworzyć jakąś naciąganą hipotezę. Ale skoro występują one w całym zespole – czyli tworzą swoisty kontekst – trzeba z pokorą przyznać, że w tworzeniu cywilizacji Olmeków uczestniczyli ludzie przybyli z zewnątrz, około 1300 roku p.n.e., oczywiście ze sporym udziałem miejscowych2. Cały splot okoliczności wskazuje, ze ludźmi tymi byli prawdopodobnie kupcy feniccy, którzy do Ameryki dotarli wraz z Nubijczykami, być może wioślarzami na ich okrętach. Stąd przedstawienia mężczyzn o semickich rysach, stąd kamienne głowy o murzyńskich cechach, stąd słonie, które według niektórych mają skrzydła i dzioby zamiast trąb, stąd wreszcie takie a nie inne właściwości szczątków ludzkich.
Hipoteza kontaktów fenicko-olmeckich nie tylko nie jest nieprawdopodobna, ale wręcz świetnie pasuje do wszystkiego, co wiemy o Fenicjanach. Nie ma tu nawet o czym dyskutować, gdyż dowody w postaci kości o określonych cechach są bezsporne. Co najwyżej można by rozważać, czy to na pewno byli Fenicjanie i jaką rolę odgrywali ludzie o cechach murzyńskich, bo tego nie można być pewnym.
Do tego warto dodać kilka dalszych szczegółów. Otóż z czasem ilość pochówków o wyraźnych cechach obcych maleje. Zatem do Mezoameryki musiała dotrzeć duża grupa Semitów i Murzynów, lecz później kontakty urwały się. Miejscowi ulegli zaś całkowitej asymilacji, także biologicznej. Ciekawe, że w tych czasach pojawiła się w Ameryce idea pisma i wznoszenia piramid3, które niektórzy – dzieląc włos na czworo – wolą nazywać kopcami. Warto też uświadomić sobie, że sztuka budowania piramid nie wygasła wraz z końcem Starego Państwa w Egipcie, lecz była kontynuowana właśnie w Nubii. Jeżeli do Mezoameryki dotarli Nubijczycy, przynieśli ze sobą ideę, która została następnie zrealizowana w lokalnym wydaniu w takiej formie, jaką dziś można podziwiać.
Domniemanie takie nie jest bynajmniej konieczne, bo takie cechy kultury egipskiej jak budowanie piramid czy mumifikacja zwłok były znane i w Ameryce i to przed okresem rozwoju egipskiej cywilizacji. Można jedynie postawić hipotezę, że kontakty Nubijczyków z Indianami doprowadziły do ożywienia, wzmocnienia idei znanych obu kulturom. Akurat w Mezoameryce chyba nikt nie wznosił piramid przed okresem Olmeków. Hipoteza przeniesienia idei z Nubii byłaby więc bardziej prawdopodobna.
1. ↑ Gąssowski J., Beringia, [w:] Brézillon Michel, Encyklopedia kultur pradziejowych, Wydawnictwo Artystyczne i Filmowe & PWN, Warszawa 2001.
2. ↑ Zorganizowane osady Olmeków zaczęły powstawać między 2000 a 1500 p.n.e. W środkowym okresie preklasycznym (1000–600 p.n.e.) ukształtował się klasowy podział społeczeństwa Olmeków.
3. ↑ Pierwsza znana mezoamerykańska piramida (w Chiapa del Corzo w stanie Chiapas) powstała w środkowym okresie preklasycznym, ok. 700 p.n.e. Podobnie jak piramidy egipskie, piramida ta zawierała w sobie grobowiec.
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Tadeo
Administrator
Dołączył: 02 Lis 2010
Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 9:52, 18 Mar 2011 Temat postu: |
|
|
Prastare archiwum
Książka ta jest niebezpieczna - napisał we wstępie jej autor Luc Burgin. Chodzi o "Tajne archiwa archeologii" poświęcone nieujawnionym odkryciom, niezwykłym znaleziskom, zaginionym skarbom. Oczywiście to nie pierwszy autor, który pisze o rzeczach całkowicie ignorowanych lub kwestionowanych przez oficjalną naukę. Spośród słynnych nazwisk, pisali o tak kontrowersyjnych sprawach prahistorii człowieka Erich von Daniken czy Michael Cremo. Każdy z nich wnosi coś nowego zarówno w obszarze prezentowanych faktów jak i szerszych refleksji na ich temat. Podobnie jest i tutaj. To o czym się pisze w tej książce jest niewątpliwie niebezpieczne dla ortodoksyjnie myślących ludzi.
Jeżeli choć część z tego co dowiadujemy się z podobnych publikacji jest prawdą, to uczestniczymy w wielkiej farsie, której celem jest ukrycie przed sobą i opinią społeczną faktów świadczących o całkowicie odmiennej historii świata niż nam się serwuje w oficjalnym procesie kształcenia. Do najnowszych sensacji należy tu na przykład sprawa skarbów "Burrows` Cave". Chodzi o tajemnicze pieczary odkryte w latach osiemdziesiątych w stanie Ilinois w USA przez Amerykanina Russela Burrows. Historia przypomina powieść przygodowo- kryminalną, gdzie trudno o szlachetne charaktery. Sam odkrywca systemu podziemnych tuneli, gdzie mają znajdować się sarkofagi z zmumifikowanymi zwłokami i tysiącami grawerowanych kamieni, rzeźb i tablic, nigdy nie ujawnił władzom stanowym ani opinii publicznej tego miejsca. Rozprowadził on natomiast tysiące artefaktów, głównie ze złota, pokrytych niezwykłymi rytami. Oczywiście amerykańscy archeolodzy ani myśleli zająć się czymś co świadczyć mogło o istnieniu wysokiej prekolumbijskiej kultury ujawniające wpływy kultury staroegispkiej czy fenickiej. Na kawałkach kamieni i metalu widać motywy latających stworów, postaci w hełmach, wyobrażenia gwiazd, istoty hybrydalne .
Jedyną reakcją świata archeologów i historyków jest uznanie ich bez żadnych solidnych badań za falsyfikaty. Tylko nieliczni podejmują się trudu wszechstronnej analizy tych przedmiotów. Jak pisze Luc Burgin znaleźli się wśród nich - profesor Jamesa Scherza z uniwersytetu z Wisconsin i profesor Warrena Cooka. Potwierdzili oni autentyczność badanych przez siebie egzemplarzy tych przedziwnych artefaktów. Ale to głosy wołającego na puszczy. Nieszczęściem dla tych sensacyjnych rytów jest fakt, że wiele z nich zostało wygrawerowanych w złocie. A złoto dzisiaj to pieniądze., które są główną sprężyną ludzkich zachowań. Wszyscy wciągnięci w sprawę potajemnie wynoszonych z pieczar przedmiotów oskarżają się wzajemnie o przetapianie bezcennych znalezisk na złoto, o fałszowanie dokumentów, kradzież itp. Tym bardziej utrudnia to zainteresowanie poważnych badaczy analizą tych cennych przedmiotów. Na dodatek znajdują się one obecnie w kolekcjach prywatnych , których właściciele świadomi ich znaczenia i jednocześnie nielegalnego pochodzenia wolą zachować je dla wąskiego kręgu wtajemniczonych. Nie mniej sensacyjnie jawią się słynne przedmioty z pradawnych czasów zgromadzone przez nieżyjącego już dziś ojca Carlo Crespiego z Cuenca w Ekwadorze. W tej "metalowej bibliotece" znajdujemy wizerunki dinozaurów, baśniowych stworów, piramid, boskich istot.
Te osobliwe ryty znajdują się na kamieniach i metalowych tabliczkach. Jako jeden z pierwszych Europejczyków zobaczył je Erich von Daniken. Był pod wielkim wrażeniem przedmiotów wykonanych ludzką ręką zawierających zapis historii ludzkości, dokonań zaginionej cywilizacji. Rozmieszczone one były w systemie pieczar nikomu nie znanych poza kilkoma wtajemniczonymi.
To co znajdowało się w zaimprowizowanym muzeum w klasztorze salezjanów w Cuenca pochodziło, jak twierdził Crespi, od miejscowych Indian, którzy powierzyli mu część swoich skarbów. Było wiadomo, że najcenniejsze rzeczy trzymał w trzecim pomieszczeniu, które zazdrośnie strzegł i pokazywał nielicznym. Wokół tych niezwykłych skarbów również zrobiło się wielkie zamieszanie połączone z oskarżeniami o oszustwa. Po śmierci ojca salezjanina w klasztorze pozostały tylko resztki jego zbioru. Wykorzystuje się je zresztą do łatania różnego typu dziur i prac naprawczych. Gro przedmiotów wykupił Bank Centralny Ekwadoru, który od czasu do czasu wystawia je w swoim muzeum. W drugiej połowie lat siedemdziesiątych na poszukiwanie skarbów mających znajdować się w pieczarach opisanych przez Danikena wyruszył archeolog hobbysta Stanley Hall i słynny
astronauta Neil Armstrong.Niczego nie znaleźli. Prawdopodobnie Indianie po wrzawie jaka wybuchła na ten temat przenieśli swoją własność w inne miejsce. Danikenowi dostało się za to, że całą historię znalezisk wymyślił. Takich miejsc, które kryją zadziwiające tajemnice, a którym instytucjonalna nauka prawie w ogóle nie poświęca czasu jest bardzo dużo. Luc Burgin podaje niektóre z nich. Wymieńmy jeszcze choćby sprawę słynnych figurek z Acambro, miejscowości oddalonej około 300 kilometrów od Mexico City, gdzie odkryto kilkadziesiąt tysięcy figur przedstawiających między innymi ludzi w towarzystwie dinozaurów. Nie sposób pominąć też niedawno odkrytego i sfilmowanego podwodnego miasta piramid na który natknęli się płetwonurkowie u południowych wybrzeży Japonii. Kiedy wreszcie na historię spojrzymy bez z góry przyjętych założeń, które czynią nas ślepymi na czasami niepodważalne fakty?
Janusz Zagórski
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|